a

a

wtorek, 24 października 2017

Jesienne obrazki

Zima jest wymagająca, wiosna wyczekiwana, lato pracowite a jesień spokojna. Nie trzeba jeszcze palić w piecu [wystarczy nagrzać wieczorem w kominku], skończyły się walki ze słoikami, przetwory [choć w tym roku biednawe z powodu zimnej i deszczowej aury] siedzą w piwnicy gotowe do skonsumowania. Kolejna książka czeka u wydawcy na druk, a ja siedzę sobie przy kompie popijając herbatę z malinami i mam jakoś za dużo czasu ;)

Po chwilowej demolce buda Soni jest już gotowa na nadejście zimy.



Jak widać lokatorka jest bardzo zainteresowana ;)



Resztki jeżyn i malin dojrzewają na krzakach,


i kończą na talerzu ;)


Niecierpki dają jeszcze radę,



w odróżnieniu od hm... to chyba były smagliczki.



Podobnie pomidorek koktajlowy, który miał się puścić na półtora metra.


Truskawka też się nie puściła, pięknie się za to przebarwiła.



Czekoladowa papryka w doniczce zdążyła wydać kilka owoców, 



w odróżnieniu od mini papryczki, która już raczej nie zdoła dojrzeć.



Obok lawendy, lawendowo kwitną wrzosy.



W komórce na węgiel zamieszkał taki oto gość.



Jak widać Sonia bardzo się nim przejęła ;)


Spacerowe plenery w żółto-brązowych tonacjach,



lecz wciąż pełne zapachów.




 Jesiennie...

piątek, 20 października 2017

Głową muru nie przebijesz

Różne przeszkody stają na naszej drodze. Niektóre można przeskoczyć, inne da się jakoś inteligentnie ominąć, jeszcze inne trzeba potraktować niczym węzeł gordyjski i zamiast starać się rozwiązać za wszelką cenę, brutalnie dziabnąć mieczem. Są jednak mury w które możesz walić głową do usranej śmierci, strzelać fochem, ciąć ironią, rozbierać logiką. Nic z tego, nie przebijesz.




Pierwszy groźny mur to ludzka głupota. 
Najgorsza jest ta na samej górze, słodko pierdząca, jedną ręką dająca, a drugą odbierająca sto razy tyle. I nieważne jak wysoka jest ta góra: na szczeblu krajowym, samorządowym, zawodowym czy rodzinnym. Ryba psuje się od głowy i jeśli w głowie znajduje się jedynie siano, to nic dziwnego że cała reszta w końcu ląduje na klepisku.

Drugi mur to ludzka mentalność. 
Często jest to mur tożsamy z głupotą, czasami jednak wręcz przeciwnie. Z wyrachowaniem i egoistycznym sprytem danego przedstawiciela homo sapiens. Taka jadaczka na przykład. Wszyscy stoją karnie w kolejce do kasy w jakimś, dajmy na to markecie, przychodzi krzykacz i drze się, żeby kolejną kasę otworzyć dla niego. Nieważne, że kasjerka dwoi się i troi, że pozostałe pracują przy układaniu asortymentu na półkach, przyjmują towar, lub po prostu mają chwilę przerwy. Krzykacz robi awanturę i po chwili zazwyczaj dostaje to co chciał. Idzie do urzędu i straszy wezwaniem kierownika, idzie do lekarza i szantażuje wysłaniem pisma do NFZ. W końcu leci na opinii [wiecie, to ten awanturnik, zróbcie co mówi i niech będzie święty spokój] I bezproblemowo wymusza wszystko na wszystkich. Obrasta w piórka, czuje się coraz ważniejszą personą i coraz głębiej ma szeregowych pracowników i niekrzyczących frajerów.
Albo taki życzliwy. Tu szepnie słówko, tam doniesie. Anonim wyśle, sąsiada podpierdzieli, napuści na siebie znajomych. Siedzi później w oknie przy nieznacznie podniesionej firance lub zerka przez dziurkę od klucza radując się awanturą. A gdy już ponapawa się wynikiem swoich manipulacji idzie do zmanipulowanych, szczerze, z głębi serca im współczuje, pociesza i zastanawia głośno co za bydlę taką świnię podrzucić mogło!

Trzeci mur to nepotyzm. 
Dziadostwo było, jest i cholera, zawsze pewnie będzie. Dobra, rozumiem że inaczej traktuje się rodzinę niż obcych. To naturalne, a nawet prawidłowe. Mając jedną, niepodzielną rzecz oddamy ją raczej komuś bliskiemu, niż obcemu. Swojego czasu głośno było [w negatywnym kontekście] o pewnym, miejscowym policjancie, który wlepił mandat własnemu ojcu za jakieś niewielkie przewinienie. Nadgorliwość i zbytnia służbistość nikomu nie służą, powinny być jednak chyba jakieś granice nepotyzmu? 
Coś mi na starość kolano dokucza. Ortopeda dał mi skierowanie na rezonans magnetyczny, pojechałam więc do wielkiego miasta zapisać się na badanie. Odczekałam swoje w kolejce do rejestracji. W końcu nadeszła moja kolej i znalazłam się w gabinecie. Po obejrzeniu skierowania, dowodu ubezpieczenia i stu innych papierków wyznaczono mi termin za dwa miesiące. Już zbierałam się do wyjścia, gdy weszła pewna kobieta w białym fartuchu, prowadząc ze sobą dystyngowanego pana w średnim wieku.
-Dziewczyny, pan X ma skierowanie na rezonans. Wynik chcę mieć jutro o ósmej.
Trochę mnie zatkało. Aż tak? Nawet pomimo pacjenta stojącego obok? Tak bez żadnej żenady?Kamuflażu chociaż?
-No wiecie, przecież tak wiele panu zawdzięczamy...
Uśmiechnęła się do mnie, złapała X pod rękę i wyszła. Nawet technikom wykonującym badanie zrobiło się głupio.
-Ja tam o wiele więcej zawdzięczam temu szewcowi, którego musiałam umówić za trzy tygodnie.-mruknęła pod nosem jedna z nich.
Podziękowałam i wyszłam, bo co innego mogłam zrobić? Mogłam zacząć krzyczeć, żeby otworzyli drugą kasę. Mogłam zagrozić, że napiszę skargę. Mogłam powiedzieć, że wszystko nagrałam telefonem i zaraz będą kolejne taśmy prawdy. Ale wiecie co? Jakoś nie przeszło mi przez gardło. Przez dwa miesiące wytrzymam, bo cóż, oprócz moralnych siniaków, przyszłoby mi z idiotycznego walenia w ten nieśmiertelny mur?